sobota, 29 września 2012

Rozdział 4 cz.1

 Zobaczyłam wszystko... Całe życie niejakiego John'a Evans'a znalazło się w mojej głowie. Wiedziałam jak się nazywała jego żona, dzieci, babcia, dziadek, rodzice. Kto jest jego ulubionym piosenkarzem. Jakiej muzyki słuchał dwadzieścia lat temu. Ile miał dziewczyn. Jak dostał się na studia. Jak zakończył każdą szkołę. Jakim był uczniem. Jakim był patologiem... Wiedziałam o nim wszystko. Zobaczyłam też jego ostatnie chwile... Jak dostał moje ciało, na którym miał dokonać sekcji zwłok. Widziałam jak był mną oczarowany. Moimi oczami. Był zafascynowany tym, że je otworzyłam.
"To cud!"-tak właśnie to stwierdził. 
 Kiedy już zabrakło krwi w jego ciele, przepływ obrazów zakończył się. Przez moment zalała mnie fala różnych emocji. 
 Fascynacja. Radość. Przerażenie. Lęk. 
 To nie był moje uczucia. John Evans teraz był we mnie. 
 Ogarnęło mnie dziwne poczucie winy, ale to trwało tylko przez moment. W moim gardle wybuchł pożar. Paliło mnie. A mój mózg tęsknił za smakiem cudownej krwi. Musiałam zaspokoić pragnienie, które zmieniało się w żądze krwi.
 Martwe ciało John'a leżało na ziemi. Z niego już nie będę miała pożytku...
 Spojrzałam za siebie i zobaczyłam jego wspólnika. Henry Jones?  Tak. Henry... 
 Henry bał się. Młodziutki i drobniutki Henry bał się. On bał się mnie. Był sparaliżowany strachem, dlatego nie uciekł, kiedy byłam "zajęta" jego kolegą. 
 Niestety, gdy spojrzałam mu w oczy, było już za późno na ucieczkę. Biedak zerwał się i pobiegł do drzwi, ale ja byłam teraz silniejsza i szybsza. Naładowana cudzą energią w mgnieniu oka znalazłam się przy drzwiach. Dotknęłam jego szczupłych ramion i przybliżyłam swoje usta do jego ucha, mówiąc:
-Nie martw się, to nie będzie bolało. Twój kolega już nie cierpi. Zrobię to szybko...
 I nie trwało to długo. Rozkoszowałam się smakiem krwi. Jego krew była inna. Młodsza. Było w niej więcej życia i potrzebnej mi energii. To było coś pięknego. Zalewała mnie paleta uczuć, wspomnień, marzeń... 
 Wiedziałam o nim wszystko. Nikt nie wiedział tyle o Henry'm ile ja. Tylko ja wiedziałam o jego romansie z starszą o dziesięć lat sąsiadką. Okłamywał żonę i dwie córki przez kilka lat. Ja to wiedziałam... 
 Oderwałam usta od jego szyi i pozwoliłam, żeby bezwładne ciało opadło na białą posadzkę. 
 Nasycona krwią oparłam się o chłodną ścianę, by ochłonąć z emocji. Co najgorsze, z nie moich emocji. 
 Dowiedziałam się wszystkiego o dwójce mężczyzn, ale nie wiedziałam nic o sobie... Nie chwilka. Ich myśli... Ostatnie myśli, słowa... Ich rozmowa...

-Wiesz, co jest w tym najgorsze?-Henry Jones nie czekał, aż kolega odpowie.-To, że nie widzę tutaj udziału osób trzecich. Jak my to powiemy jej rodzicom? 
-Wiemy już kim oni są? Wiemy kim ona jest?-pytał John wskazując na dziewczynę.
-To Caroline Amber. Jej rodzice to Marie i Brad Amber. 
 Jestem Caroline Amber. Ładnie. Znam imiona swoich rodziców, tylko szkoda, że nie wiem gdzie ich szukać. Nie pamiętam jak wyglądają. Nie pamiętam nic. W ogóle, jak ja się tutaj znalazłam? Czemu piłam ludzką krew? Kim ja się stałam?

piątek, 21 września 2012

Rozdział 3

21 luty 2012r.

Andre szedł za nią. Obserwował ją od wczorajszego wieczora, kilka godzin po otworzeniu koperty od Colina. Zastanawiał się kiedy ma zaatakować. 
 Już dzisiaj? Może poczekać do jutra?-pytał samego siebie.
 Nie chciał jej poznawać. Nie obchodziło go jak się nazywa (wiedział już, że Caroline Amber, co i tak było za dużo). Chciał ją tylko zabić, żeby stać się człowiekiem. 
 Caroline Amber ma być jego ostatnią ofiarą. 
 Z przemyśleń wyrwał go klakson samochodu. 
-Jak chodzisz ty...-krzyczał kierowca. 
-Przepraszam!-Andre uniósł obie dłonie w geście poddania się. 
 Zszedł z przejścia dla pieszych, na które wszedł pomimo czerwonego światła. Gdy stanął na chodniku, zauważył, że jest sam... Bez Caroline. Rozejrzał się i nigdzie jej nie widział. Nie wiedział też, gdzie młoda dziewczyna o godzinie dwudziestej może iść w niedziele. Może do chłopaka albo przyjaciółki? Nie, nie. Nie interesowało go to. 
 Skupił się. W myślach przywołał młodą twarz nastolatki o niebieskich oczach i ciemnych włosach sięgających do brody. Przypomniał sobie jej radosny uśmiech jaki widniał na jej ładnej buzi na zdjęciu. I wtedy przypomniał sobie jej słodki zapach... 
 Skręcił w lewo i szedł za jej zapachem. Nie obmyślił jeszcze sposobu, za pomocą którego odbierze jej życie. Może właśnie wyssie z niej całą krew? Dziewczyna jest naprawdę ładna i uroczo pachnie. W sumie dawno nie pił ludzkiej krwi. Jakieś dwa tygodnie... Chyba jak stanie się człowiekiem, to i tak nie będzie tego pamiętał, więc co mu szkodzi? Tym bardziej powinien się napić. 
 Jednak na samą myśl o kolejnej dawce wspomnień, zrobiło mu się słabo. Może ją po prostu udusi... 
 W każdym bądź razie, musi zrobić do dyskretnie, żeby nie pozostawić śladów po tej zbrodni. Niby zbrodnia doskonała powinna być zaplanowana, ale zazwyczaj te świetnie zaplanowane nie sprawdzają się w pierwszych etapach planu. 
 Andre znowu się zamyślił i wpadł na kogoś. Zamrugał kilka razy i zobaczył, że na ziemi leży Caroline. 
-Ja przepraszam, nie zauważyłam pana...-powiedziała niepewnie.
-Nie, to ja przepraszam. Zamyśliłem się-rzekł, podając jej rękę.
 Nastolatka spojrzała się na jego dłoń i podała mu swoją. Ciepłą, pełną życia... White podniósł ją i jeszcze raz przeprosił.
-Nie szkodzi...-odparła, odwracając się do niego.
 Andre patrzył się na jej plecy, po czym spojrzał się na swoją dłoń. Do tej pory wyczuwał puls jej serca, który nagle się przyspieszył, gdy dotknęła jego ręki. 
 White ruszył za Caroline. Spuścił wzrok i patrzył pod nogi. Wiedział, że Caroline zatrzymała się i przebiegła przez ulicę i weszła w głąb lasu prowadzącego na klif obok kalifornijskiej plaży. Andre nie mógł wejść za nią do lasu... Zastanawiało go, po co ona tam poszła, lecz nie mógł jej śledzić. Już chciał przekładać swoje plany na jutro, jednak coś skłoniło go do pójścia na plażę. Wyczulił wszystkie swoje zmysły i słyszał każdy krok dziewczyny. Każde zgrzyt zdeptanej gałęzi. Każdy wdech i wydech. 
 Zatrzymał się przy samym brzegu i nasłuchiwał. Szum fal mu nie przeszkadzał. Całą swoją energię skupił na niej. 
 Caroline zatrzymała się. Andre wiedział, że stoi na klifie. Nie mylił się. Zobaczył maleńką postać tam stojącą... Zaraz... Ona chyba nie chciała... Nie. Tylko nie to! Ona nie może! Już miał wbiec na górę i sam ją zepchnąć, lecz ktoś go uprzedził... Dziewczyna odwróciła się i jakaś ciemna postać pchnęła ją do oceanu. 
 Wampir zdjął koszulkę i buty, po czym wbiegł do wody i płynął do Caroline...
 Woda była lodowata, ale to mu nie przeszkadzało. Płynął dalej. Wynurzył się i szukał jej ciała, ale nic nie widział. Zanurzył się i otworzył oczy pod wodą. Zauważył jakąś postać i wyczuł... krew. Podpłynął do Caroline i chwycił jej bezwładne ciało. Wyciągnął ją na piaszczysty brzeg. Żyła. Dotknął jej krwawiącej głowy i zlizał jej krew ze swojej dłoni, którą kilka minut temu trzymała dłoń Caroline. 
Na plaży nikogo nie było. Andre mógł albo ją uśmiercić i stać się człowiekiem, albo wezwać pomoc... Jednak co to zmieni? Da to jej kilka dni... 
 Andre jeszcze raz dotknął krwawiącego miejsca, by móc posmakować jej słodkiej krwi kolejny raz. Była pyszna... 
 Nie wahał się już długo. Nachylił się nad jej szyją i zatopił kły w jej pulsującej tętnicy. 
 Kosztował jej krwi, lecz po chwili zrezygnował. 
-Mój Boże...-wyszeptał do prawie martwego ciała.
 Po tym, co zobaczył stwierdził, że nie może jej zabić. 
 Andre napił wbił ugryzł się w nadgarstek. Wąska stróżka krwi spływała po jego ręce. Źródło krwawienia przyłożył do jej rozchylonych ust i modlił się, żeby kilka kropel wpadło do jej gardła, a jego krew rozprzestrzeniła się po jej organizmie. Nie da jej się już uratować jako człowieka, ale może się odrodzić jako wampir. 
"Lubię oglądać gwiazdy. Dałabym wszystko, żeby być tak szczęśliwa jak byłam pół roku temu i móc zobaczyć je jeszcze raz"- w głowie Andre zabrzmiały ostatnie słowa Caroline, po czym spojrzał na nocne niebo i na gwiazdy.
-Zobaczysz je, ale błagam cię, jak je zobaczysz to zmień swoje życie i bądź szczęśliwa...-spojrzał na jej bladą twarz i pogładził jej delikatny, zimny policzek i zapragnął, żeby stał się ciepły pod wpływem jego dotyku.
 Andre wstał i pobiegł do najbliższej budki telefonicznej i wezwał pogotowie.
22 luty 2012r.
Nic nie czułam. Kompletnie nic. 
W ogóle kim ja jestem?-pytałam samą siebie.
 Nic nie słyszałam i nic nie widziałam. Nie wiedziałam gdzie jestem. Czy ja cokolwiek wiedziałam? Właśnie nie...
 Miałam zamknięte oczy. Po chwili, dotarło do mnie, że za moimi powiekami jest jakieś światło. Chciałam otworzyć oczy, ale coś mnie powstrzymywało... 
-Rozumiem o co ci chodzi. Wolałbym usłyszeć, że moje dziecko zostało zabite, niż że samo się zabiło. W obu przypadkach miałbym wyrzuty sumienia, ale w tym drugim winiłbym się o to, że coś przeoczyłem, że czegoś nie widziałem... Nie widziałem tego, iż moje dziecko nie chce żyć...-usłyszałam głos jakiegoś mężczyzny.
 -Dokładnie-przyznał inny głos, również należący do osoby płci męskiej.
 A więc... W pomieszczeniu, miejscu, w którym byłam, znajdowała się jeszcze dwójka mężczyzn... Zaraz, zaraz... O czym oni mówili? Ja się zabiłam? Ale jak? W ogóle, o co chodzi? 
 Poczułam coś dziwnego. Moja ręka... Ktoś ją dotknął... Ktoś dotykał mojego ciała... 
-Jones, spójrz na jej-powiedział jeden z nich. 
 Otworzyłam oczy. Światło mnie oświetlało, więc zaczęłam mrugać. Swoje spojrzenie zatrzymałam na siwowłosym mężczyźnie. On mnie dotknął. Ten drugi też. 
 Wzięłam głęboki wdech i do moich nozdrzy dostał się niesamowity zapach... Słodki, ciepły, miły, pełen energii... To nie było nic innego jak zapach życia. Chciałam tego. Pragnęłam posmakować cudzej energii. Zdawałam sobie sprawę z tego, że nigdy tego nie robiłam, ale wiedziałam gdzie ta energia się znajduje. W żyłach faceta, na którego patrze. 
  Cały czas leżałam, więc teraz usiadłam. Spojrzałam mu w oczy, a on ciągle spoglądał w moje. Zerknęłam na punkt znajdujący się poniżej brody. I zobaczyłam to. Pulsującą tętnicę. Wyciągnęłam rękę i sięgnęłam za jego biały fartuch. Przyciągnęłam go do siebie. Od jego tętnicy dzieliły mnie milimetry. 
 Gdy jego zapach wypełnił moje nozdrza, to z moich ust wyszły kły, które dotykały dolnej wargi. Musnęłam ustami jego szyję i szepnęłam:
-Nie będzie bolało.
 Po czym przekułam tętnicę, a moje usta wypełnił słodki smak...krwi.

piątek, 14 września 2012

Rozdział 2

21 luty 2012r.
 Podjęłam już decyzję. 
 Robię kolejne kroki w przód i nie mam zamiaru zawracać. Robię już ostatnie kroki w swoim życiu. Smutne? Mi było smutno dwa tygodnie temu, ale teraz czuję się... silna? 
 Ludzie mówią, że samobójcy to tchórze, bo nie mają odwagi stawić czoła największemu lękowi. Życiu. Tyle, że najczęściej takie zdanie mają osoby, których życie jest idealne... Tak mówią dzieciaki bogatych rodziców, osoby, które nigdy nie dotknęły życiowego dna, bo zawsze miały kogoś kto je wyręczył lub im pomógł. Jednak kiedy takie osoby, już sięgną owego "dna" to one prędzej kończą z życiem, niż ludzie, którzy na co dzień borykają się z różnymi problemami. 
 A jak jest ze mną?
 Moi rodzice nie są bogaci, ale nie są biedni. Dobrze się uczę. I mam siedemnaście lat...
 Pewnie wielu by powiedziało:
-Głupia smarkula, nie wie co to znaczy prawdziwy problem, jest na utrzymaniu starych i jeszcze narzeka, pewnie ją rzucił jakiś chłopak albo pokłóciła się z przyjaciółką i to jest powód, żeby się powiesić...
 Tak by powiedziały osoby, które mnie nie znają i nie wiedzą, czemu chcę skończyć z swoim życiem. Czyli tak by powiedzieli wszyscy. Nikt mnie nie zna. Nikt nic o mnie nie wie, poza... jedną osobą, która zniszczyła mi życie...
 Wszyscy ci, którzy mówią o samobójcach "tchórze", nie wiedzą jak owym "tchórzom" jest ciężko we własnej skórze, nie wiedzą jak jest im ciężko z własnymi myślami... Nie wiedzą jak mi jest ciężko... Jak boli mnie to, że budzę się codziennie rano i mam wyrzuty sumienia do całego świata o to, że się obudziłam...
 Nie stchórzyłam. Nie jestem tchórzem. Ja już jestem po prostu bezsilna... A to różni się od bycia tchórzem.
 Kocham swoich rodziców i brata. Wiem, że im sprawię największy ból, bo mnie już tutaj nie będzie. To oni będą się męczyć nie ja. 
 Tak bym chciała cofnąć czas, być nieświadomym dzieckiem. Dałabym wszystko, żeby być tak szczęśliwa jak byłam pół roku temu...
 Zamknęłam oczy i jeszcze raz to wszystko przemyślałam. Moje życie zawaliło się przez kilka zbędnych chwil. Nie. Nie zmienię już decyzji... 
 Spojrzałam w dół i zobaczyłam jak fale uderzają o klif.
 Ten skok będzie straszny, ale w sumie... to jest mi to obojętne-pomyślałam.
 No właśnie. Wszystko mi obojętne...
 Z przemyśleń  wyrwał mnie dźwięk pękającej gałęzi. Automatycznie odwróciłam wzrok od ciemnego oceanu i spojrzałam w głąb lasu. Nic. 
 Czyżby to był znak, że powinnam zawrócić?-spytałam samą siebie w myślach. 
 Czułam jak ktoś mnie obserwuje... Błądziłam wzrokiem po czarnych drzewach i nic nie widziałam. Spojrzałam w nocne niebo i gwiazdy. 
 Lubię oglądać gwiazdy,stwierdziłam. 
 Wiatr rozwiał moje ciemne włosy i otulił moją twarz. Zrobiłam krok w przód. Chciałam już zamykać oczy, żeby nie patrzeć w dół, ale coś znowu mnie zaniepokoiło. Szum fal był głośny, lecz słyszałam jakieś kroki. 
 Odwróciłam się przodem do drzew i jakaś postać pojawiła się znikąd. Pchnęła mnie mocno w brzuch i poleciałam w tył. Z mojego gardła wydobył się przerażający krzyk. Leciałam i leciałam i patrzyłam w niebo.
 Lubię oglądać gwiazdy, przypomniałam sobie swoją myśl sprzed kliku sekund. 
 Uderzyłam plecami o taflę wody, po czym zanurzyłam się pod nią. Moje ciało przeszywał niemiłosierny ból. Nie mogłam oddychać. Liczyłam na to, że wypłynę, ale nie dawałam rady... Jak zwykle. Silne fale dyrygowały moim ciałem, a ja byłam... bezsilna. Uderzyłam o głową o skały, co wywołało jeszcze większy ból. Moje ciało było sparaliżowane. To był mój koniec. 
 Poza ciemnością widziałam coś jeszcze... Nie były to gwiazdy. Tylko ciemne jak noc oczy... Ciemność...
 Lubię oglądać gwiazdy... 
 Dałabym wszystko, żeby być tak szczęśliwa jak byłam pół roku temu i móc zobaczyć je jeszcze raz...

Prolog + Rozdział 1

Prolog

22 luty 2012r.
   Doktor Evans i doktor Jones zajmowali się kolejnym trupem-delikatnie opisując ich codzienne zajęcie. Pracowali w prosektorium i dokonywali sekcji zwłok. Dzisiaj otrzymali ciało młodej dziewczyny, która (rzekomo) zeskoczyła z klifu, żeby popełnić samobójstwo.
   Jeżeli chciała się zabić, to udało się, pomyślał John Evans. 
-Biedna dziewczyna-zaczął Henry.-Nie lubię takich dni, kiedy dostajemy ciała dzieci i nastolatków. Wtedy widzę swoje dzieciaki... 
-Henry...-urwał John.
-Młoda dziewczyna... Czemu chciała się zabić? 
-Nie mam zielonego pojęcia.
   Zapadła cisza. Doktorzy przyglądali się bladej twarzy i niebieskim oczom nieznanej dziewczyny. 
-Wiesz, co jest w tym najgorsze?-Henry Jones nie czekał, aż kolega odpowie.-To, że nie widzę tutaj udziału osób trzecich. Jak my to powiemy jej rodzicom? 
-Wiemy już kim oni są? Wiemy kim ona jest?-pytał John wskazując na dziewczynę.
-To Caroline Amber. Jej rodzice to Marie i Brad Amber. 
   John zastanowił się przez chwilę nad wcześniejszymi słowami jego kolegi. Po minucie powiedział:
-Rozumiem o co ci chodzi. Wolałbym usłyszeć, że moje dziecko zostało zabite, niż że samo się zabiło. W obu przypadkach miałbym wyrzuty sumienia, ale w tym drugim winiłbym się o to, że coś przeoczyłem, że czegoś nie widziałem... Nie widziałem tego, iż moje dziecko nie chce żyć...
 -Dokładnie-przyznał Jones.
   Mężczyźni postanowili, że jeszcze raz obejrzą ciało dziewczyny, spiszą raport, a potem... Potem powiadomią rodziców i sprawa Caroline Amber zostanie zamknięta. 
 John uważnie przyglądał się Caroline.
  Wolałbym usłyszeć, że moje dziecko zostało zabite, niż że samo się zabiło...-przypomniał sobie własne słowa i doszukiwał się śladów mordercy, których niestety nie mógł znaleźć, aż do momentu gdy jego wzrok zatrzymał się na szyi dziewczyny. 
-Jones, spójrz na jej...
   I wtedy stało się coś niebywałego. Caroline Amber zaczęła mrugać. Mrugnęła trzy razy, po czym wzięła głęboki wdech. Jej spojrzenie zatrzymało się na siwym Johnie. 
   Evans w swojej karierze nie spotkał się z czymś takim nie spotkał. Osoba, która kilka sekund temu była trupem, teraz spoglądała na niego. Przed trzydzieści lat nie przeżył czegoś takiego! 
   To cud!-stwierdził w myślach, po czym znowu spojrzał na jej szyję. 
   John miał już powiedzieć jego młodszemu partnerowi, żeby uciekali, lecz był za bardzo oszołomiony, tak samo jak Jones. I to "oszołomienie" wykorzystała Caroline. 
   Nastolatka usiadła w siadzie prostym na stole do sekcji i dalej wpatrywała się w starszego doktora. Położyła dłoń na jego ramieniu i spoglądała prosto w jego oczy.
   Jej spojrzenie... jest takie hipnotyzujące, zauważył John.
   Caroline przyciągnęła go do siebie w taki sposób, że jej usta od jego pulsującej tętnicy pod skórą dzieliło zaledwie kilka milimetrów. Czarnowłosa dziewczyna wgryzła się w tętnicę i łapczywie piłą krew lekarza pozbawiając go życia. 
   Młody Henry był przerażony tym widokiem. Zaczął biec w stronę drzwi, ale brunetka pozostawiła jego współpracownika na białych płytach sali i pierwsza znalazła się przy drzwiach odgradzając drogę doktorowi. Jej usta były we krwi, którą zlizywała powoli. Jones czuł, iż zaraz zemdleje. Caroline przytrzymała go za ramiona i przybliżyła swoje usta do jego ucha.
-Nie martw się, to nie będzie bolało. Twój kolega już nie cierpi. Zrobię to szybko-obiecywała. 
   W dwóch zdaniach nie skłamała. 
   John Evans już nie cierpiał. 
  Natomiast męczarnie Henriego nie trwały długo. Szybko pozbawiła go życia, lecz Henry Jones z ostatnich sekund swojego życia zapamiętał tylko ból.
 
 
Rozdział 1

19 luty 2012r.

 Chłodny kalifornijski wiatr rozwiał blond włosy Andre stojącego na plaży. Andre White spoglądał w nocne niebo zapełnione przez gwiazdy. Zastanawiał się na sensem swojego życia. Żył sto dwadzieścia osiem lat. Chodził po ziemi w ciele dwudziestolatka. Był wampirem, co uważał za przekleństwo. Obwiniał tego, co go przemienił za wieczne cierpienie. Lubił ludzką krew. Nie miał problemu z jej zdobyciem, ponieważ był bardzo przystojny i każda niewiasta po wypiciu jednego drinka nie buntowała się wampirowi. Wręcz przeciwnie, sama mu podstawiała szyję, żeby tylko jego usta dotknęły jej, a następnie rozchyliły, żeby kły mogły się przebić do żyły. Wampirze moce też mu nie przeszkadzały. Ten urok ułatwiał mu życie, a umiejętność władania słabym, ludzkim umysłem była kusząca, by z niej zrezygnować. Mógł kontrolować ową białogłowę, po czym bez problemu i wysiłku wymazywał wspomnienie z szalonej nocy, a następnego dnia Andre nie istniał dla uroczej blondynki. Mało tego, gdy był w pełni sił, miał możliwość zmiany wyglądu, co już w stu procentach sprawiało, iż żywot wampira był banalny. 
 A zatem, co przeszkadzało Andre?
 Wielu śmiertelników pragnęło stać się wampirem, ażeby posiadać te umiejętności, moce, dary... Natomiast Andre po tylu latach bycia potworem, jak sam siebie nazywał, po tylu upojnych nocach spędzonych z kobietami, od których pił krew, miał ogromne wyrzuty sumienia. 
 Skąd te wyrzuty? Przecież jakoś musiał żyć. A tak poza tym, jeszcze nigdy nikogo nie pozostawił bez kropli krwi w organizmie. Nigdy nikogo nie przemienił, ponieważ nie chciał, żeby ktoś po kilku latach cierpiał tak jak on, chociaż nie wie, czy każdy miałby takie poczucie winy jak on. 
 Otóż, w piciu krwi White'owi  przeszkadza jeden mankament i to on wywołuje wyrzuty sumienia. Kiedy wampir pije krew to wraz z substancjami odżywczymi dla dziecka nocy/wampira, przepływają jeszcze wspomnienia człowieka. Najróżniejsze wspomnienia. Wampir ich nie zabiera człowiekowi na zawsze. Obserwuje je, a gdy już skończy posiłek to je pamięta i tyle. 
 Andre przez nie czuje się po prostu chory. Widział masę okropnych sytuacji, jak i takich, które po brzegi były wypełnione euforią. Nie chciał już niczego oglądać, bo czuł się jak bandyta, który wchodzi do cudzego domu i przywłaszcza sobie nieswoje rzeczy. On wymazywał pamięć swojego "posiłku", ale samemu sobie nie mógł jej wymazać. 
 Dzisiaj to miało się zmienić. Dziś w nocy przyjdzie do niego osoba, która to wszystko zmieni. Na nowo odzyska człowieczeństwo, a wtedy... będzie sobie żył spokojnie, aż umrze. 
 Właśnie zastanawiał się nad tym, czy jak znowu będzie człowiekiem, to czy zapomni wszystko, jak po przemianie w wampira. Do tej pory nie odzyskał wszystkich wspomnień z poprzedniego życia człowieka. 
  Na dzień dzisiejszy, wspomnienia dla Andre znaczą bardzo wiele. Mają dla niego ogromną cenę. 
-Andre?-usłyszał za sobą męski głos. 
 White odwrócił się i ujrzał przed sobą młodego wampira... Poprawka: wampira w młodym ciele, w rzeczy samej osoba stojąca przed nim nie była młoda i miała ogromną moc. Był to brunet z włosami sięgającymi do brody z niebieskimi oczami.
-Tak-potwierdził. 
-Jestem Colin Grant-podał mu swoją prawą dłoń.
 Andre uścisnął dłoń Colina i czekał na dalsze polecenia. 
-Chciałbyś odzyskać człowieczeństwo?-spytał Grant mierząc go swoim chłodnym spojrzeniem. 
-Bardzo. 
-Mogę to dla ciebie uczynić, ale...
 Racja. Jak mógł być taki głupi. Coś za darmo? Nie na tym świecie...
-...musisz coś dla mnie zrobić.-Dokończył Colin. 
-Co takiego? -Andre coraz bardziej się niecierpliwił. 
-Zawrzyjmy umowę, której nie możesz zerwać, a zatem nie masz wyjścia i musisz ją dotrzymać. 
-Postaram się.
-Nie. Nie ma czegoś takiego jak "postaram się". Wóz albo przewóz. Andre, jak bardzo zależy ci na byciu człowiekiem? Zastanów się. 
 Jak bardzo? 
 No chyba bardzo...
 Cholera, nie wiedział z kim ma do czynienia... To znaczy... Wiedział, że osoba przed nim jest nieobliczalna i ma ogromną władzę nad wszystkimi wampirami. 
-Zależy mi-odparł starając się by jego głos zabrzmiał pewnie.-Bardzo mi zależy. 
-Dobrze. Podaj mi swoją lewą dłoń-rozkazał Colin.
 Andre uczynił to, co kazał bez problemu. Andre mrugną, a po chwili poczuł, jak zimne ostrze rozcina jego skórę po wewnętrznej stronie dłoni. Ciemna krew spłynęła z jego ręki na piasek. 
 Grant powtórzył ten zabieg na sobie, a potem przycisnął zakrwawioną dłoń do dłoni Andre.
-Zawarliśmy pakt krwi-po tych słowach Colin puścił dłoń White'a.
 Wampiry obejrzały swoje dłonie, na których nie było śladu po zacięciu. 
 "On ma potężną moc"-Andre przypomniał sobie słowa jednego z swoich znajomych. 
-Teraz warunki-zaczął Colin.-Jeżeli chcesz stać się człowiekiem, to musisz mi dać ofiarę, którą już wybrałem. Musisz wypić z niej krew, pozbawić ją życia, dzięki czemu ty staniesz się człowiekiem. Potem przyniesiesz mi jej ciało. 
 Andre nie mógł się wycofać. Już nie mógł. Nigdy nikogo nie zabił... Kiedyś musi być ten pierwszy raz. 
-Dobrze-zgodził się.-Kto jest moją ofiarą?
 Colin wyciągnął z kieszeni marynarki białą kopertę, którą wręczył Andre.
-Tu masz jej zdjęcie. Masz na to miesiąc. No dobra, polubiłem cię, więc dam ci półtora, ale czym prędzej tym lepiej, rzec jasna. 
 Po chwili Andre był sam na plaży. Sam z kopertą, w której jest zdjęcie osoby, którą ma zabić, ażeby sam stał się człowiekiem.